Elizabeth Gilbert - Jedz, Módl Się, Kochaj
(Eat, Pray, Love: One Woman's Search For Everything Across Italy, India And Indonesia)
...Jedz, módl się, kochaj to wspaniała książka. Szczera, płynąca prosto z serca, pełna przenikliwości i trafnych spostrzeżeń. Często kupuję ją przyjaciołom na prezent i wszyscy oni serdecznie mi za nią dziękują... (J. Caroll)
Nim osiągnęła trzydziestkę, Elizabeth Gilbert miała wszystko, o czym powinna marzyć nowoczesna, wykształcona, ambitna Amerykanka - męża, dom za miastem, dobrą pracę. Mimo to nie była kobietą ani szczęśliwą, ani spełnioną. Nękał ją niepokój, smutek i rozterki. Przeszła przez wyczerpujący rozwód i popadła w ciężką depresję, przeżyła nieszczęśliwą miłość i całkowicie odrzuciła wszystko, czym, jak jej się zdawało, miała być.
Jedz, módl się, kochaj mówi o tym, co może się zdarzyć, kiedy bierzemy odpowiedzialność za nasze własne zadowolenie z życia. Mówi również o przygodach, jakie mogą się przydarzyć kobiecie, która nie chce już dłużej starać się powielać utartych wyobrażeń. Jest to opowieść, która poruszy każdego, kto kiedykolwiek obudził się rano z nieodpartym pragnieniem zmian. Prawa do ekranizacji kupiła wytwórnia Paramount Pictures. Główną rolę ma grać Julia Roberts.
...oooOOO CYTATY OOOooo...
Był kiedyś taki rysunek satyryczny w „New Yorkerze”. Rozmawiają dwie kobiety, jedna mówi do drugiej: „Jeśli naprawdę chce się kogoś dobrze poznać, trzeba się z nim rozwieść”. Moje doświadczenia wskazywały na coś zupełnie odmiennego. Ja powiedziałabym raczej, że jeśli chce się kogoś PRZESTAĆ znać, to trzeba się z nim rozwieść. Albo z nią…
(…) Zwaliłam na niego wszystkie swoje nadzieje na wybawienie i szczęście. I rzeczywiście go kochałam. Gdybym jednak mogła wymyślić mocniejsze słowo niż „rozpaczliwie”, żeby opisać, jak go kochałam, użyłabym tego słowa; miłość rozpaczliwa jest zawsze tą najtrudniejszą. (…)
Spotykaliśmy się, ponieważ występował w sztuce opartej na moich opowiadaniach. Grał wymyśloną przeze mnie postać, co jest dość znamienne. Zawsze tak jest, kiedy się rozpaczliwie zakochamy, prawda? Rozpaczliwie zakochani wymyślamy sobie postaci naszych partnerów, żądając od nich, by byli tacy, jacy nam są potrzebni, a potem załamujemy się, kiedy nie chcą odgrywać roli, jaką im przydzieliliśmy.
(…) zaczęłam mieć wszystkie objawy ciężkiej depresji – bezsenność, utrata apetytu i libido, wybuchy niekontrolowanego płaczu, przewlekłe bóle krzyża i żołądka, poczucie obcości i braku nadziei, trudności z koncentrowaniem się na pracy, niezdolność do złości, nawet kiedy republikanom udało się psim swędem wygrać wybory prezydenckie… i tak dalej, i tak dalej.
Kiedy człowiek zagubi się w takim gąszczu, czasami zajmuje mu dłuższą chwilę, nim uświadomi sobie, że się zgubił. Bardzo długo jesteśmy przekonani, że zboczyliśmy ze ścieżki tylko odrobinę, że już lada moment znajdziemy się z powrotem na szlaku. A potem przychodzi jedna noc za drugą i nadal nie mamy pojęcia, gdzie się znajdujemy, i wreszcie musimy przyznać, że tak daleko odeszliśmy od ścieżki, że już nawet nie wiemy, po której stronie wschodzi słońce.
Więc bądź samotna. Naucz się nie gubić w tej samotności. Zrób sobie jej mapę. Przynajmniej raz w życiu pobądź z nią. Rozgość się w tym ludzkim doświadczeniu. Nigdy jednak już nie używaj uczuć ani ciała innej osoby jako placu ćwiczeń dla swoich niespełnionych pragnień.
Głęboki żal jest niczym jakieś konkretne miejsce, przecięcie współrzędnych na mapie czasu. Kiedy stoimy w tym lesie smutku, trudno nam sobie wyobrazić, że będziemy w stanie odnaleźć drogę do jakiegoś lepszego miejsca. Jeśli natomiast ktoś nas zapewni, że już kiedyś stał w tym samym miejscu, ale zdołał się stamtąd wyrwać, może nam to dać nadzieję.
Żadne miasto, niezależnie od tego, jakie obowiązuje w nim prawo, nie może żyć w spokoju, kiedy jego obywatele… nie robią nic, tylko ucztują i piją, i zamęczają się miłosnymi zmaganiami.
Platon
Moje życie rozsypało się na kawałki i nie rozpoznawałam samej siebie, zapewne nie umiałabym wskazać siebie w szeregu osób ustawionych przy policyjnym okazaniu. Jednak, gdy człowiek wyczuwa choćby małą szansę zaznania szczęścia po takim mrocznym okresie, musi chwycić je z całych sił za nogi i nie puszczać, dopóki nie wyciągnie go z błota… to nie egoizm, lecz obowiązek. Dostałaś życie; jest twoją powinnością (a także twoim prawem jako istoty ludzkiej) znaleźć w nim coś pięknego, nawet gdyby było to bardzo małe.
Jogini mówią, że niezadowolenie jest prostym przypadkiem pomylonej tożsamości. Czujemy się nieszczęśliwi, ponieważ sądzimy, że nie jesteśmy niczym więcej jak odrębnymi osobami, pozostawionymi samym sobie z naszymi lękami, wadami, urazami i z naszą śmiertelnością. Mylimy się, uważając, że cała nasza natura to jedynie ograniczone małe ego. Nie potrafiliśmy odnaleźć w sobie głębszego, boskiego aspektu. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że gdzieś we wnętrzu nas wszystkich istnieje jakieś najwyższe Ja, pozostające w stanie nieustannego spokoju. To najwyższe Ja stanowi nasza prawdziwą tożsamość, uniwersalną i boską. Dopóki nie zdamy sobie z tego sprawy, głoszą jogini, będziemy żyć w rozpaczy, co bardzo ładnie wyraził rzuconym z irytacją zdaniu grecki stoik Epiktet: „Nosisz Boga w sobie, nieszczęśniku, i nawet o tym nie wiesz”.
…jakże niespokojny, wzburzony, silny i nieustępliwy jest umysł. Zauważam, że poskromić go równie trudno jak wiatr.
Bhagawadgita
Jak większość człekokształtnych obarczona jestem tym, co buddyści zwą „małpim umysłem” – myślami, które przeskakują z gałęzi na gałąź, zatrzymując się jedynie po to, żeby się podrapać, splunąć i zawyć.
Miejscem odpoczynku dla umysłu jest serce. Przez cały dzień umysł słyszy bicie dzwonów i hałas, i kłótnię i w końcu pragnie tylko spokoju. A jedynym miejscem, gdzie umysł może odnaleźć spokój, jest cisza panująca w sercu.
Ludzie uważają, że bratnia dusza oznacza idealne dopasowanie, i tego właśnie wszyscy pragną. Tak naprawdę bratnia dusza to lustro, osoba, która pokazuje ci wszystko, co jest w tobie zdławione, osoba, która zwraca twoją uwagę na samą siebie, żebyś mogła odmienić własne życie. Prawdziwe bratnie dusze to prawdopodobnie najważniejsze osoby, z jakimi mamy do czynienia, bo to one obalają mury, którymi się otaczamy, i powodują, że możemy się ocknąć. Ale zostać z bratnią duszą na stałe? Nie. To byłoby zbyt bolesne. Bratnie dusze pojawiają się w naszym życiu, żeby odsłonić przed nami kolejną warstwę nas samych, po czym odchodzą. I dzięki Bogu. Twój problem polega na tym, że po prostu nie masz ochoty puścić swojej bratniej duszy. A to już koniec. (…) nie chcesz przyjąć do wiadomości, że ten związek miał taki krótki żywot. Jesteś niczym pies przy śmietniku, dziecinko… wylizujesz pustą puszkę, starając się jeszcze coś w niej znaleźć. A jak nie będziesz ostrożna, to zakleszczy się ona na twoim pysku i całkiem unieszczęśliwi. Więc daj sobie spokój.- Kiedy ja go kocham.- No to go kochaj.- Tęsknię za nim.- No to tęsknij. Przesyłaj mu trochę miłości i światła za każdym razem, kiedy o nim myślisz, a potem daj spokój. Ty po prostu boisz się puścić te ostatnie kawałki tego faceta, bo wtedy rzeczywiście będziesz sama, a ty śmiertelnie lękasz się tego, co się zdarzy, kiedy będziesz sama.(…) Musisz nauczyć się rezygnować. W przeciwnym razie doprowadzisz się do choroby. Nigdy nie prześpisz spokojnie nocy. Będziesz się wiercić i przewracać z boku na bok, powtarzając sobie, że twoje życie to kompletne fiasko.
WOW!!!
Są tylko dwie kwestie, o które istoty ludzkie toczyły wojny przez całą swoją historię. „Jak bardzo mnie kochasz? I „Kto tu rządzi?” Ze wszystkim innym można się jakoś uporać. Ale te dwie kwestie, miłość i władza, gubią nas wszystkich, podstawiają nam nogę, wywołują wojny, ból i cierpienie. I obie niestety (lub oczywiście) są tym, z czym ja muszę sobie radzić tutaj…
Wydaje mi się, że przeznaczenie to także związek – połączenie Bożej łaski z naszym świadomym wysiłkiem. Nad połową nie mamy żadnej kontroli; druga połowa jest całkowicie w naszych rękach, a nasze działania przynoszą wymierne efekty. Człowiek nie jest ani marionetką bogów, ani jedynym panem samego siebie; jest pierwszym i drugim po trochu. Galopujemy przez życie jak artyści cyrkowi, balansując na biegnących obok siebie koniach – jedna stopa spoczywa na koniu zwanym „przeznaczenie”, a druga na koniu zwanym „wolna wola”. A pytanie, jakie musimy sobie codziennie zadawać, brzmi: Który to koń? Którym koniem powinnam przestać się zamartwiać, ponieważ nie mam nad nim żadnej kontroli, a którym muszę kierować ze zdwojonym wysiłkiem?
Jest w moim życiu wiele spraw, które muszę zostawić swojemu biegowi, inne jednak zależą wyłącznie ode mnie. Pewne losy na loterii mogę kupić, zwiększając tym samym swoją szansę na zadowolenie. Mogę decydować, jak spędzam czas, z kim się widuję, z kim dzielę łożę i życie, komu daję pieniądze i poświęcam energię. Mogę wybierać, co jem, czytam i czego się uczę. Mogę traktować nieszczęśliwe wydarzenia w swoim życiu jako przekleństwo albo daną mi okazję (a wtedy, gdy nie potrafię wznieść się do tego najbardziej optymistycznego punktu widzenia, bo zbytnio się nad sobą użalam, mogę wpłynąć na zmianę swojego poglądu). Mogę dobierać słowa i ton głosy, jakich używam w stosunku do innych. A nade wszystko mogę wybierać sobie myśli.
Ludzie traktują szczęście jak traf, coś co się może zdarzyć, tak jak piękna pogoda. Ale szczęście nie pojawia się w taki sposób. Szczęście jest rezultatem naszego osobistego wysiłku. Trzeba o nie walczyć, dążyć do niego, upierać się przy nim, a czasami nawet szukać go na drugim końcu świata. Musimy niestrudzenie przejawiać pragnienie szczęścia. A kiedy już dotrzemy do tego szczęścia, nie wolno nam się rozleniwić, należy podjąć wszelkie wysiłki, by już na zawsze pozostać w tym stanie. Jeśli to zaniedbamy, naturalny stan zadowolenia się ulotni. Łatwo się modlić, kiedy człowiek jest w rozpaczy, natomiast kontynuowanie modlitwy, kiedy kryzys już minął, jest jak ostateczna pieczęć, zabezpieczenie dla duszy, by mogła trzymać się mocno tego, co osiągnęła.
Miłość jest zawsze skomplikowana. Ale i tak ludzie muszą próbować się kochać. Czasem musimy łamać sobie serca. To dobry znak, mieć złamane serce. Oznacza, że czegoś próbowaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz