Kolejna genialna książka za mną! Czytałam ją już drugi raz, i muszę przyznać że teraz ubawiłam się tak samo, jak kiedy czytałam ją po raz pierwszy. Niesamowity humor, przezabawne sytuacje, dobitna szczerość autora i sceny które śmieszą i wywołują obrzydzenie jednocześnie. Dodam tylko, że wszystko co jest w niej opisane wydarzyło się naprawdę, gdyż jest to książka autobiograficzna. Gorąco polecam! Szybko się czyta i gwarantuję, że nie raz będziecie parskać na niej śmiechem, żeby zaraz potem krzywić się z obrzydzenia...
Poniżej, oprócz cytatów, zamieszczam cały jeden rozdział książki. Jeden z wielu gdzie humor przeplata się z czystym obrzydlistwem... ;)
Augusten Burroughs
„Biegając Z Nożyczkami”
O dzieciństwie Augustena Burroughsa można powiedzieć wszystko, oprócz tego, że było konwencjonalne. Przypadło na lata 70., czasy amerykańskiej fascynacji psychoanalizą, swobodą seksualną i poezją konfesyjną, a na nikim piętno tych szalonych czasów nie odcisnęło się wyraźniej niż na matce autora, Deirdre. Ta zabójczo inteligentna kobieta nie była w stanie poradzić sobie z rolą matki, byłej żony sfrustrowanego profesora matematyki i kiepskiej poetki, wciąż przekonanej, że któregoś dnia zadebiutuje na łamach "New Yorkera". Podczas wielogodzinnych sesji z wyglądającym jak skrzyżowanie Zygmunta Freuda i św. Mikołaja doktorem Finchem, wpada na pomysł, aby to na niego przerzucić ciężar wychowania syna. W ten sposób Augusten trafia do rodziny, w której dzieci mieszkają pod jednym dachem ze schizofrenikami, bawią się starym aparatem do elektrowstrząsów, a kiedy się kłócą, wyzywają się, używając do tego słów zaczerpniętych ze Wstępu do psychoanalizy. Nikt im nie zabrania palić, chodzić nago, ani wypróżniać się, gdzie akurat mają ochotę. Nikt też ich niestety nie chroni przed mieszkającym nieopodal pedofilem. Na motywach Biegając z nożyczkami powstał film z udziałem Gwyneth Paltrow w roli córki doktora Fincha oraz Annette Bening w roli Deirdre. Dzięki tej kreacji Annette Bening została nominowana do nagrody Złotego Globa oraz stała się jedną z aktorek typowanych do Oscara.
Poniżej, oprócz cytatów, zamieszczam cały jeden rozdział książki. Jeden z wielu gdzie humor przeplata się z czystym obrzydlistwem... ;)
Augusten Burroughs
„Biegając Z Nożyczkami”
O dzieciństwie Augustena Burroughsa można powiedzieć wszystko, oprócz tego, że było konwencjonalne. Przypadło na lata 70., czasy amerykańskiej fascynacji psychoanalizą, swobodą seksualną i poezją konfesyjną, a na nikim piętno tych szalonych czasów nie odcisnęło się wyraźniej niż na matce autora, Deirdre. Ta zabójczo inteligentna kobieta nie była w stanie poradzić sobie z rolą matki, byłej żony sfrustrowanego profesora matematyki i kiepskiej poetki, wciąż przekonanej, że któregoś dnia zadebiutuje na łamach "New Yorkera". Podczas wielogodzinnych sesji z wyglądającym jak skrzyżowanie Zygmunta Freuda i św. Mikołaja doktorem Finchem, wpada na pomysł, aby to na niego przerzucić ciężar wychowania syna. W ten sposób Augusten trafia do rodziny, w której dzieci mieszkają pod jednym dachem ze schizofrenikami, bawią się starym aparatem do elektrowstrząsów, a kiedy się kłócą, wyzywają się, używając do tego słów zaczerpniętych ze Wstępu do psychoanalizy. Nikt im nie zabrania palić, chodzić nago, ani wypróżniać się, gdzie akurat mają ochotę. Nikt też ich niestety nie chroni przed mieszkającym nieopodal pedofilem. Na motywach Biegając z nożyczkami powstał film z udziałem Gwyneth Paltrow w roli córki doktora Fincha oraz Annette Bening w roli Deirdre. Dzięki tej kreacji Annette Bening została nominowana do nagrody Złotego Globa oraz stała się jedną z aktorek typowanych do Oscara.
------------------ Cytaty: ------------------
Szukaj we wszystkim zabawnych stron, a na pewno je znajdziesz.
Jules Renard „1890”
Doskonale wiem, jak to jest kochać kogoś, kto na to nie zasługuje. Dlatego, że ktoś jest wszystkim, co mamy. Dlatego, że jakiekolwiek zainteresowanie jest lepsze niż żadne.
Linia dzieląca szaleństwo od normalności jest bardzo cienka. Człowiek musiałby być doświadczonym linoskoczkiem, żeby nie spaść.
ROZDZIAŁ: Przesłanie Z Klozetu
Może to był syndrom Patty Hearst lub sztokholmski, czy jak to się tam nazywa, kiedy ktoś przetrzymuje cię wbrew twojej woli, ale tobie po pewnym czasie zaczyna się to podobać i angażujesz się bez reszty. Albo przynajmniej nie możesz sobie bez tego wyobrazić życia. „Nie potrafiłbym wziąć do ręki karabinu maszynowego” zamienia się w: „Hej, ale to dziadostwo ma beznadziejny odrzut!”.
Być może to tłumaczy, dlaczego w tamtej chwili nie byłem przerażony, tylko stałem, przykładając do nosa koszulkę z Pat Benatar, żeby nie czuć smrodu, i z lekkim zaciekawieniem oglądałem zawartość muszli klozetowej.
Hope była tak poruszona, że już się prawie miała rozpłakać.
- O mój Boże, to niewiarygodne! – szeptała przez zaciśnięte palce.
Natalie stała pod ścianą z założonymi rękami. Za dwa lata wybiera się do Smith College, a studentki Smith College nie powinno się narażać na coś takiego.
- Widzicie? – zagrzmiał Finch, wskazują na produkt swojej przemiany materii tkwiący w muszli. – Patrzcie, jaka wielka!
Hope nachyliła się jeszcze bardziej jakby oglądała pierścionek zaręczynowy na wystawie u jubilera.
Zerknąłem jej przez ramię.
Przyczłapała Agnes.
- Co to za zamieszanie? Czemu tłoczycie się w łazience? – Przepchała się do środka i stanęła przyglądając się nam wpatrzonym we wnętrze muszli. – Co to ma być?
Twarz Fincha czerwieniała z rosnącego podniecenia.
- Widzisz? Widzisz, jak koniuszek tej kupy wystaje nad wodę? Święty Boże!
- Tak, tatusiu, widzę. Sterczy do góry – stwierdziła Hope, jak zwykle dobra córeczka.
Właśnie – zagrzmiał Finch. – Właśnie! Koniuszek sterczy do góry. – Wyprostował się. – A wiecie co to znaczy?
Agnes podeszła do niego i pociągnęła go za rękę.
- Doktorze, proszę – powiedziała. – Uspokój się.
- Agnes przynieś łopatkę – nakazał.
- Ależ doktorze – zaprotestowała, szarpiąc go jeszcze mocniej.
Wyrwał ramię z uścisku Agnes i wypchnął ją z łazienki.
- Łopatkę! – krzyknął.
Czmychnęła stamtąd skulona, jak Edith Bunker.
- Co to znaczy tato? – Zapytała Hope.
Natalie i ja spojrzeliśmy na siebie, ale zaraz odwróciliśmy wzrok, bo wiedzieliśmy, że rykniemy śmiechem i Finch na nas nakrzyczy.
- To znaczy, że zmienia się nasza sytuacja finansowa, że idzie ku lepszemu. Kupa w muszli sterczy do góry i kieruj się w stronę nieba, w stronę Boga.
Hope zakrzyknęła, jakby właśnie trafiła główną na loterii. Piszczała i klaskała, a nawet pocałowała ojca w policzek.
- Już dobrze, dobrze – powiedział Finch. – Moja kochana córeczka. – Popatrzył na mnie i na Natalie. – Rozumiecie wagę tej sprawy? Bóg ma ogromne poczucie humoru. To najzabawniejszy facet we wszechświecie. I w taki właśnie sposób chce nam dać do zrozumienia, że sprawy zaczynają mieć się lepiej.
Byłem zażenowany, ale jednocześnie zafascynowany. Natalie skryła twarz w dłoniach i jęknęła.
Kiedy Agnes wróciła, Finch wyrwał jej łopatkę z rąk, zanim zdołała cokolwiek powiedzieć. Natychmiast wręczył ją Hope.
- Masz ją ostrożnie wyjąć z wody i wynieść na zewnątrz, żeby wyschła. Połóż ją na stole piknikowym.
Hope bez wahania zabrała się do roboty.
- Nie, ja wychodzę – nie wytrzymała Natalie.
- Czekaj! – złapałem ją za ramię. – To trzeba zobaczyć.
- Nie mam zamiaru patrzeć, jak moja siostra wygrzebuje z kibla gówno naszego ojca, żeby mogło obeschnąć na słońcu – powiedziała ze śmiechem.
Finch radośnie zaryczał:
- I właśnie dlatego Hope jest moją najukochańszą córeczką.
- A widzisz Natalie? – drażniła się Hope, wystawiając język.
- Brawo, Hope. Jesteś ulubienicą tatusia. Grzeb tam, grzeb.
Patrzyłem, jak Hope ostrożnie podważa zwiniętą kupę i wyciąga ją – ociekającą wodą – z muszli. Spoczywając tak na łopatce, nie różniła się za bardzo od niejednej rzeczy, którą przygotowuje się w tym domu do jedzenia. Ciekawe, czy to wszystko prawda. „A jeśli Bóg rzeczywiście jest takim dowcipnisiem?” Ta myśl była niezwykle pokrzepiająca. Może jednak uda mi się dostać do szkoły fryzjerskiej.
Hope wyszła z łazienki, ostrożnie niosąc swój cenny ładunek. Zoo usłyszała całe zamieszanie i stała teraz w korytarzu, machając ogonem. Zlizywała krople wody, które ściekały na podłogę.
- Natalie albo Augusten! Niech mi której otworzy drzwi! – zawołała Hope, kiedy minąwszy wieszak z ubraniami, skręciła do kuchni. – Szybko!
Pobiegłem i otworzyłem jej.
- Dzięki.
Stanęliśmy z Natalie w drzwiach i patrzyliśmy, jak Hope delikatnie stąpa po trawie i wykłada kupę na zniszczony blat stołu.
- Moja rodzina jest taka popieprzona. Jak więc mam się dostać do Smith College?
- Dostaniesz się – odparłem, choć sam miałem wątpliwości. Chyba że zmieni nazwisko i przejdzie pranie mózgu.
- Przynajmniej ty jeden mnie rozumiesz.
- Czujesz, co by to było, gdyby sąsiedzi dowiedzieli się o tym, co się tutaj przed chwilą działo? – spytałem.
Zaśmiała się złowrogo.
- Mój Boże, wsadziliby ojca do przytułku dla obłąkanych, a dom doszczętnie spalili. Tak jak we Frankensteinie.
Spojrzałem na okoliczne domy. Wszystkie były zabudowane w tym samym starym, wiktoriańskim stylu. Z tą różnicą, że mieszkający w nich ludzie mieli firanki w oknach, przystrzyżone krzewy przy wejściu i prawdziwe kwitnące kwiaty. A u nas straszyły tylko plastikowe tulipany wetknięte w ziemię łodygą do góry, a w oknach nie było żadnych zasłon ani rolet. Nietrudno było sobie wyobrazić, że jakiś sąsiad, być może referent do spraw naboru w Smith College – zerkał akurat w tym momencie przez okno zza uchylonej zasłony.
Natalie w zamyśleniu kręciła na palcu pasemko włosów.
Pomyślałem, o ile lepiej wyglądałaby jako platynowa blondynka.
- Przydałoby ci się rozjaśnić włosy – powiedziałem.
- Co mówiłeś?
- Byłoby fajnie. Wyglądałyby naprawdę świetnie. Podkreśliłyby twoje oczy.
Wzruszyła ramionami.
- Może kiedy indziej.
Na podwórzu Hope leciutko trącała kupę łopatką, upewniając się, że jest dość ścisła.
Agnes zaczęła bezmyślnie zamiatać podłogę w salonie. To była zawsze jej pierwsza reakcja na stres. Bywało – i to wcale nie rzadko – że w środku nocy budziło nas jej „szsz, szsz, szsz”, kiedy szurała miotłą po chodniku w korytarzu, po dywanie w salonie, albo omiatała ściany. Miało to ten efekt, że sierść zwierząt rozkładała się równomiernie na większej powierzchni, a okruszki i ścinki paznokci wędrowały do kątów.
- Dałabyś sobie spokój, Agnes! – krzyknęła Natalie.
- Pilnuj własnego nosa! – odkrzyknęła jej tamta. Zamiatając, ciężko opierała się na miotle. Gdyby nie to, wątpię czy dałaby radę utrzymać się na stojąco. Zapewnie osunęłaby się na podłogę i została tam, leżąc niczym sterta prania.
Finch wszedł do kuchni, wycierając dłonie o koszulę. Zajrzał na podwórze.
- Doskonale – powiedział. – Dobra robota, Hope!
Hope odwróciła się rozpromieniona.
- Tylko poczekajcie – stwierdził Finch. – Teraz nasz sytuacja się odwróci. To znak od Boga.
- Możemy dostać dwadzieścia dolców? – Zapytała Natalie, wyciągając dłoń.
Finch sięgnął do kieszeni po portfel.
- Mam tylko dziesięć.
Natalie wzięła banknot i pociągnęła mnie za rękę.
- Chodźmy się przejść.
Pierwsza oznaka, że sprawy rzeczywiście idą ku lepszemu, objawiła się nam w formie mrożonego indyka. Hope wygrała go w telefonicznym konkursie radiowym, bo pierwsza poprawnie rozpoznała piosenkę Pata Boone. Indyk nie mieścił się w zamrażalniku, dlatego wsadziła go do wanny, żeby się rozmroził. W domu są jednak tylko dwie łazienki, a Hope umieściła indyka akurat w tej na parterze, tam gdzie jest też prysznic. Ilekroć więc chcieliśmy się wykąpać, to zamiast przełożyć gdzieś indyka, wszyscy po prostu pluskaliśmy się z zamrożonym drobiem u stóp.
Kiedy Finch otrzymał nieoczekiwany przypływ gotówki – tysiąc dolarów od firmy ubezpieczeniowej – przyjął to jako wyraźny znak, że kupa rzeczywiście była komunikatem od Ojca Niebieskiego.
W rezultacie zaczął się uważnie przyglądać każdemu swojemu stolcowi. Ponieważ Bóg mógł równie dobrze przemawiać za pośrednictwem kogokolwiek z nas, Finch nalegał abyśmy także badali nasze kupy, zanim spuścimy wodę.
- Nie ma takiej możliwości – odszczekiwała Natalie i naciskała spłuczkę, nie zważając na nieustające dobijanie się ojca do drzwi.
- Oczywiście tatusiu – wołała Hope, rozpylając odświeżacz.
Po oględzinach kilku stolców Hope i jednej kupy swojej żony (którą uznał za prognostyk pośledniej jakości) doktor Finch stwierdził, że tylko jego własne odchody zostały wybrane na wysłanników niebios. Co rano wzywał więc do łazienki Hope, żeby usunęła kupę i umieściła ją na zewnątrz obok innych.
Sądził, że razem utworzą bardziej całościowy obraz naszej przyszłości.
„Czy dostanę się do szkoły fryzjerskiej?” W odpowiedzi uzyskałem liczne drobne bobki.
- Ciach, ciach, ciach! Jakby ktoś pociął nożyczkami. Powiedziałbym, że to znaczy „tak” – stwierdzał z uśmiechem doktor.
„Czy urząd skarbowy zajmie nasz dom?”
- Rozwolnienie oznacz, że coś popaprzą w dokumentacji. Dom jest nasz!
„A co z Hope? Wyjdzie w końcu za mąż?”
- Widzisz te ziarenka kukurydzy? Hope poślubi farmera.
Doktor to wszystko zapisywał. Dołączał ilustracje poszczególnych kup wraz z odpowiednią interpretacją. Rozprawy publikował w comiesięcznej gazetce, którą rozprowadzał wśród swoich pacjentów.
Tamtego lata całymi tygodniami niczego nie można było zrobić, ani podjąć żadnej decyzji, jeśli zawartość okrężnicy doktora tego nie zaaprobowała.
- Nie robiłbym sobie zbyt wielkich nadziei na znalezienie jakiejś pracy poza domem – mówił doktor do Agnes. – Karty, że tak się wyrażę, milczą na ten temat – dodawał pokazując wnętrze muszli.
Atmosfera zmieniła się dramatycznie, kiedy doktor dostał zatwardzenia.
- Nie wypróżniałem się już półtora dnia – ogłosił złowieszczo, siedząc przed telewizorem. – I nie bardzo wiem, co to może znaczyć.
Hope natychmiast poszła do swojego pokoju, gdzie przeprowadziła serię konsultacji biblijnych: „Czy tato będzie miał dziś wypróżnienie? Czy urząd skarbowy przejmie dom? Czy kolejni pacjenci zrezygnują z terapii? Przestałeś porozumiewać się z tatą przez klozet?”
Ja i Natalie odnosiliśmy wrażenie, jakby wszyscy w domu nałykali się skażonej wody. Oprócz nas. Ale zamiast postrzegać to jak bezwstydną formę patologii neurologicznej, uważaliśmy, że to zabawne.
- Kto by pomyślał, że mój ojciec ma dyplom lekarza medycyny jednego z najlepszych uniwersytetów w Ameryce.
- Skoro on może być lekarzem – stwierdziłem – to ja chyba powinienem dać sobie radę z egzaminami do szkoły fryzjerskiej.
Moja obsesja na tym punkcie nasilała się w chwilach stresu. Wtedy również więcej pisałem w pamiętniku. Pisanie to była jedyna rzecz, która dawała mi zadowolenie. Mogłem się schronić w kartkach zeszytu, w słowach, w odstępach między słowami. Nawet jeśli tylko ćwiczyłem swój autograf.
- Może zostaniesz pisarzem? – Zasugerowała Natalie, któregoś popołudnia. – Założę się, że byłbyś zabawny.
Moje pamiętniki nie były zabawne. Były tragiczne.
- Nie chcę – odpowiedziałem automatycznie. – Popatrz na moją matkę.
Natalie się roześmiała.
- Ależ nie wszyscy pisarze są stuknięci.
- Tak, ale jeśli odziedziczyłem po niej gen pisarstwa, to pewnie także geny szaleństwa.
- Ja tylko uważam, że nie będziesz szczęśliwy… obcinając ludziom włosy.
To mnie doprowadziło do szału. Nie zamierzam obcinać włosów. Zamierzam założyć własne imperium kosmetyczne.
- Nie rozumiesz jaki mam plan – powiedziałem. – Nie słuchasz mnie.
- Nadal uważam, że będziesz się wściekał na tę robotę. Stać tak cały dzień, wkładając palce w cudze brudne włosy. Fuj!
Wcale nie miałem zamiaru wsadzać palców w czyjeś włosy, tylko zatwierdzać projekty opakowań zza biurka ze szklanym blatem. Imperium kosmetyczne to było moje jedyne wyjście. Uwielbiałem reklamy Vidala Sassoona, które przekonywały: „Jeśli ty nie wyglądasz dobrze, to jak my wyglądamy?”. To doskonale wyrażało moją szlachetną umiejętność stawiania innych przed sobą.
W trzecim dniu zatwardzenia doktor polecił Agnes, żeby zrobiła mu lewatywę. Zabieg zakończył się powodzeniem, ale doktor uznał, że stolec był zanadto ściśnięty w jelitach, a potem dodatkowo uszkodzony przez wodę, żeby można było z niego coś precyzyjnie odczytać.
- Obawiam się, że to nagłe zatrzymanie pracy jelit – oświadczył nam, kiedy zebraliśmy się w salonie – może być sygnałem, że Bóg postanowił zaprzestać komunikowania się z nami w ten sposób.
Hope była do głębi zrozpaczona.
W tym momencie do domu weszła najstarsza córka doktora, Kate. Wpadła z jedna ze swoich rzadkich wizyt. Zdziwiona na widok takiego zgromadzenia, zapytała:
- Co wy tu wszyscy robicie?
Pachniała perfumami, a na twarzy miała nienaganny makijaż.
Natalie zachichotała.
- Siadaj, Kate. Ominęło cię kilka fajnych rzeczy.
Kate uśmiechnęła się radośnie.
- Tak? A co straciłam? – starła dłonią kurz z krzesła i usiadła.
Doktor streścił córce wydarzenia kilku ostatnich dni i zaproponował, że zaprowadzi ją na podwórze, gdzie sama będzie mogła przyjrzeć się wiadomościom od Boga.
Po tym, jak Kate trzasnęła drzwiami samochodu i odjechała, Natalie nachyliła się do mnie i szepnęła:
- Powinieneś to opisać.
- Po co. I tak nikt w to nie uwierzy – powiedziałem.
- To prawda – przyznała. – Może lepiej będzie po prostu o tym zapomnieć.
Być może to tłumaczy, dlaczego w tamtej chwili nie byłem przerażony, tylko stałem, przykładając do nosa koszulkę z Pat Benatar, żeby nie czuć smrodu, i z lekkim zaciekawieniem oglądałem zawartość muszli klozetowej.
Hope była tak poruszona, że już się prawie miała rozpłakać.
- O mój Boże, to niewiarygodne! – szeptała przez zaciśnięte palce.
Natalie stała pod ścianą z założonymi rękami. Za dwa lata wybiera się do Smith College, a studentki Smith College nie powinno się narażać na coś takiego.
- Widzicie? – zagrzmiał Finch, wskazują na produkt swojej przemiany materii tkwiący w muszli. – Patrzcie, jaka wielka!
Hope nachyliła się jeszcze bardziej jakby oglądała pierścionek zaręczynowy na wystawie u jubilera.
Zerknąłem jej przez ramię.
Przyczłapała Agnes.
- Co to za zamieszanie? Czemu tłoczycie się w łazience? – Przepchała się do środka i stanęła przyglądając się nam wpatrzonym we wnętrze muszli. – Co to ma być?
Twarz Fincha czerwieniała z rosnącego podniecenia.
- Widzisz? Widzisz, jak koniuszek tej kupy wystaje nad wodę? Święty Boże!
- Tak, tatusiu, widzę. Sterczy do góry – stwierdziła Hope, jak zwykle dobra córeczka.
Właśnie – zagrzmiał Finch. – Właśnie! Koniuszek sterczy do góry. – Wyprostował się. – A wiecie co to znaczy?
Agnes podeszła do niego i pociągnęła go za rękę.
- Doktorze, proszę – powiedziała. – Uspokój się.
- Agnes przynieś łopatkę – nakazał.
- Ależ doktorze – zaprotestowała, szarpiąc go jeszcze mocniej.
Wyrwał ramię z uścisku Agnes i wypchnął ją z łazienki.
- Łopatkę! – krzyknął.
Czmychnęła stamtąd skulona, jak Edith Bunker.
- Co to znaczy tato? – Zapytała Hope.
Natalie i ja spojrzeliśmy na siebie, ale zaraz odwróciliśmy wzrok, bo wiedzieliśmy, że rykniemy śmiechem i Finch na nas nakrzyczy.
- To znaczy, że zmienia się nasza sytuacja finansowa, że idzie ku lepszemu. Kupa w muszli sterczy do góry i kieruj się w stronę nieba, w stronę Boga.
Hope zakrzyknęła, jakby właśnie trafiła główną na loterii. Piszczała i klaskała, a nawet pocałowała ojca w policzek.
- Już dobrze, dobrze – powiedział Finch. – Moja kochana córeczka. – Popatrzył na mnie i na Natalie. – Rozumiecie wagę tej sprawy? Bóg ma ogromne poczucie humoru. To najzabawniejszy facet we wszechświecie. I w taki właśnie sposób chce nam dać do zrozumienia, że sprawy zaczynają mieć się lepiej.
Byłem zażenowany, ale jednocześnie zafascynowany. Natalie skryła twarz w dłoniach i jęknęła.
Kiedy Agnes wróciła, Finch wyrwał jej łopatkę z rąk, zanim zdołała cokolwiek powiedzieć. Natychmiast wręczył ją Hope.
- Masz ją ostrożnie wyjąć z wody i wynieść na zewnątrz, żeby wyschła. Połóż ją na stole piknikowym.
Hope bez wahania zabrała się do roboty.
- Nie, ja wychodzę – nie wytrzymała Natalie.
- Czekaj! – złapałem ją za ramię. – To trzeba zobaczyć.
- Nie mam zamiaru patrzeć, jak moja siostra wygrzebuje z kibla gówno naszego ojca, żeby mogło obeschnąć na słońcu – powiedziała ze śmiechem.
Finch radośnie zaryczał:
- I właśnie dlatego Hope jest moją najukochańszą córeczką.
- A widzisz Natalie? – drażniła się Hope, wystawiając język.
- Brawo, Hope. Jesteś ulubienicą tatusia. Grzeb tam, grzeb.
Patrzyłem, jak Hope ostrożnie podważa zwiniętą kupę i wyciąga ją – ociekającą wodą – z muszli. Spoczywając tak na łopatce, nie różniła się za bardzo od niejednej rzeczy, którą przygotowuje się w tym domu do jedzenia. Ciekawe, czy to wszystko prawda. „A jeśli Bóg rzeczywiście jest takim dowcipnisiem?” Ta myśl była niezwykle pokrzepiająca. Może jednak uda mi się dostać do szkoły fryzjerskiej.
Hope wyszła z łazienki, ostrożnie niosąc swój cenny ładunek. Zoo usłyszała całe zamieszanie i stała teraz w korytarzu, machając ogonem. Zlizywała krople wody, które ściekały na podłogę.
- Natalie albo Augusten! Niech mi której otworzy drzwi! – zawołała Hope, kiedy minąwszy wieszak z ubraniami, skręciła do kuchni. – Szybko!
Pobiegłem i otworzyłem jej.
- Dzięki.
Stanęliśmy z Natalie w drzwiach i patrzyliśmy, jak Hope delikatnie stąpa po trawie i wykłada kupę na zniszczony blat stołu.
- Moja rodzina jest taka popieprzona. Jak więc mam się dostać do Smith College?
- Dostaniesz się – odparłem, choć sam miałem wątpliwości. Chyba że zmieni nazwisko i przejdzie pranie mózgu.
- Przynajmniej ty jeden mnie rozumiesz.
- Czujesz, co by to było, gdyby sąsiedzi dowiedzieli się o tym, co się tutaj przed chwilą działo? – spytałem.
Zaśmiała się złowrogo.
- Mój Boże, wsadziliby ojca do przytułku dla obłąkanych, a dom doszczętnie spalili. Tak jak we Frankensteinie.
Spojrzałem na okoliczne domy. Wszystkie były zabudowane w tym samym starym, wiktoriańskim stylu. Z tą różnicą, że mieszkający w nich ludzie mieli firanki w oknach, przystrzyżone krzewy przy wejściu i prawdziwe kwitnące kwiaty. A u nas straszyły tylko plastikowe tulipany wetknięte w ziemię łodygą do góry, a w oknach nie było żadnych zasłon ani rolet. Nietrudno było sobie wyobrazić, że jakiś sąsiad, być może referent do spraw naboru w Smith College – zerkał akurat w tym momencie przez okno zza uchylonej zasłony.
Natalie w zamyśleniu kręciła na palcu pasemko włosów.
Pomyślałem, o ile lepiej wyglądałaby jako platynowa blondynka.
- Przydałoby ci się rozjaśnić włosy – powiedziałem.
- Co mówiłeś?
- Byłoby fajnie. Wyglądałyby naprawdę świetnie. Podkreśliłyby twoje oczy.
Wzruszyła ramionami.
- Może kiedy indziej.
Na podwórzu Hope leciutko trącała kupę łopatką, upewniając się, że jest dość ścisła.
Agnes zaczęła bezmyślnie zamiatać podłogę w salonie. To była zawsze jej pierwsza reakcja na stres. Bywało – i to wcale nie rzadko – że w środku nocy budziło nas jej „szsz, szsz, szsz”, kiedy szurała miotłą po chodniku w korytarzu, po dywanie w salonie, albo omiatała ściany. Miało to ten efekt, że sierść zwierząt rozkładała się równomiernie na większej powierzchni, a okruszki i ścinki paznokci wędrowały do kątów.
- Dałabyś sobie spokój, Agnes! – krzyknęła Natalie.
- Pilnuj własnego nosa! – odkrzyknęła jej tamta. Zamiatając, ciężko opierała się na miotle. Gdyby nie to, wątpię czy dałaby radę utrzymać się na stojąco. Zapewnie osunęłaby się na podłogę i została tam, leżąc niczym sterta prania.
Finch wszedł do kuchni, wycierając dłonie o koszulę. Zajrzał na podwórze.
- Doskonale – powiedział. – Dobra robota, Hope!
Hope odwróciła się rozpromieniona.
- Tylko poczekajcie – stwierdził Finch. – Teraz nasz sytuacja się odwróci. To znak od Boga.
- Możemy dostać dwadzieścia dolców? – Zapytała Natalie, wyciągając dłoń.
Finch sięgnął do kieszeni po portfel.
- Mam tylko dziesięć.
Natalie wzięła banknot i pociągnęła mnie za rękę.
- Chodźmy się przejść.
Pierwsza oznaka, że sprawy rzeczywiście idą ku lepszemu, objawiła się nam w formie mrożonego indyka. Hope wygrała go w telefonicznym konkursie radiowym, bo pierwsza poprawnie rozpoznała piosenkę Pata Boone. Indyk nie mieścił się w zamrażalniku, dlatego wsadziła go do wanny, żeby się rozmroził. W domu są jednak tylko dwie łazienki, a Hope umieściła indyka akurat w tej na parterze, tam gdzie jest też prysznic. Ilekroć więc chcieliśmy się wykąpać, to zamiast przełożyć gdzieś indyka, wszyscy po prostu pluskaliśmy się z zamrożonym drobiem u stóp.
Kiedy Finch otrzymał nieoczekiwany przypływ gotówki – tysiąc dolarów od firmy ubezpieczeniowej – przyjął to jako wyraźny znak, że kupa rzeczywiście była komunikatem od Ojca Niebieskiego.
W rezultacie zaczął się uważnie przyglądać każdemu swojemu stolcowi. Ponieważ Bóg mógł równie dobrze przemawiać za pośrednictwem kogokolwiek z nas, Finch nalegał abyśmy także badali nasze kupy, zanim spuścimy wodę.
- Nie ma takiej możliwości – odszczekiwała Natalie i naciskała spłuczkę, nie zważając na nieustające dobijanie się ojca do drzwi.
- Oczywiście tatusiu – wołała Hope, rozpylając odświeżacz.
Po oględzinach kilku stolców Hope i jednej kupy swojej żony (którą uznał za prognostyk pośledniej jakości) doktor Finch stwierdził, że tylko jego własne odchody zostały wybrane na wysłanników niebios. Co rano wzywał więc do łazienki Hope, żeby usunęła kupę i umieściła ją na zewnątrz obok innych.
Sądził, że razem utworzą bardziej całościowy obraz naszej przyszłości.
„Czy dostanę się do szkoły fryzjerskiej?” W odpowiedzi uzyskałem liczne drobne bobki.
- Ciach, ciach, ciach! Jakby ktoś pociął nożyczkami. Powiedziałbym, że to znaczy „tak” – stwierdzał z uśmiechem doktor.
„Czy urząd skarbowy zajmie nasz dom?”
- Rozwolnienie oznacz, że coś popaprzą w dokumentacji. Dom jest nasz!
„A co z Hope? Wyjdzie w końcu za mąż?”
- Widzisz te ziarenka kukurydzy? Hope poślubi farmera.
Doktor to wszystko zapisywał. Dołączał ilustracje poszczególnych kup wraz z odpowiednią interpretacją. Rozprawy publikował w comiesięcznej gazetce, którą rozprowadzał wśród swoich pacjentów.
Tamtego lata całymi tygodniami niczego nie można było zrobić, ani podjąć żadnej decyzji, jeśli zawartość okrężnicy doktora tego nie zaaprobowała.
- Nie robiłbym sobie zbyt wielkich nadziei na znalezienie jakiejś pracy poza domem – mówił doktor do Agnes. – Karty, że tak się wyrażę, milczą na ten temat – dodawał pokazując wnętrze muszli.
Atmosfera zmieniła się dramatycznie, kiedy doktor dostał zatwardzenia.
- Nie wypróżniałem się już półtora dnia – ogłosił złowieszczo, siedząc przed telewizorem. – I nie bardzo wiem, co to może znaczyć.
Hope natychmiast poszła do swojego pokoju, gdzie przeprowadziła serię konsultacji biblijnych: „Czy tato będzie miał dziś wypróżnienie? Czy urząd skarbowy przejmie dom? Czy kolejni pacjenci zrezygnują z terapii? Przestałeś porozumiewać się z tatą przez klozet?”
Ja i Natalie odnosiliśmy wrażenie, jakby wszyscy w domu nałykali się skażonej wody. Oprócz nas. Ale zamiast postrzegać to jak bezwstydną formę patologii neurologicznej, uważaliśmy, że to zabawne.
- Kto by pomyślał, że mój ojciec ma dyplom lekarza medycyny jednego z najlepszych uniwersytetów w Ameryce.
- Skoro on może być lekarzem – stwierdziłem – to ja chyba powinienem dać sobie radę z egzaminami do szkoły fryzjerskiej.
Moja obsesja na tym punkcie nasilała się w chwilach stresu. Wtedy również więcej pisałem w pamiętniku. Pisanie to była jedyna rzecz, która dawała mi zadowolenie. Mogłem się schronić w kartkach zeszytu, w słowach, w odstępach między słowami. Nawet jeśli tylko ćwiczyłem swój autograf.
- Może zostaniesz pisarzem? – Zasugerowała Natalie, któregoś popołudnia. – Założę się, że byłbyś zabawny.
Moje pamiętniki nie były zabawne. Były tragiczne.
- Nie chcę – odpowiedziałem automatycznie. – Popatrz na moją matkę.
Natalie się roześmiała.
- Ależ nie wszyscy pisarze są stuknięci.
- Tak, ale jeśli odziedziczyłem po niej gen pisarstwa, to pewnie także geny szaleństwa.
- Ja tylko uważam, że nie będziesz szczęśliwy… obcinając ludziom włosy.
To mnie doprowadziło do szału. Nie zamierzam obcinać włosów. Zamierzam założyć własne imperium kosmetyczne.
- Nie rozumiesz jaki mam plan – powiedziałem. – Nie słuchasz mnie.
- Nadal uważam, że będziesz się wściekał na tę robotę. Stać tak cały dzień, wkładając palce w cudze brudne włosy. Fuj!
Wcale nie miałem zamiaru wsadzać palców w czyjeś włosy, tylko zatwierdzać projekty opakowań zza biurka ze szklanym blatem. Imperium kosmetyczne to było moje jedyne wyjście. Uwielbiałem reklamy Vidala Sassoona, które przekonywały: „Jeśli ty nie wyglądasz dobrze, to jak my wyglądamy?”. To doskonale wyrażało moją szlachetną umiejętność stawiania innych przed sobą.
W trzecim dniu zatwardzenia doktor polecił Agnes, żeby zrobiła mu lewatywę. Zabieg zakończył się powodzeniem, ale doktor uznał, że stolec był zanadto ściśnięty w jelitach, a potem dodatkowo uszkodzony przez wodę, żeby można było z niego coś precyzyjnie odczytać.
- Obawiam się, że to nagłe zatrzymanie pracy jelit – oświadczył nam, kiedy zebraliśmy się w salonie – może być sygnałem, że Bóg postanowił zaprzestać komunikowania się z nami w ten sposób.
Hope była do głębi zrozpaczona.
W tym momencie do domu weszła najstarsza córka doktora, Kate. Wpadła z jedna ze swoich rzadkich wizyt. Zdziwiona na widok takiego zgromadzenia, zapytała:
- Co wy tu wszyscy robicie?
Pachniała perfumami, a na twarzy miała nienaganny makijaż.
Natalie zachichotała.
- Siadaj, Kate. Ominęło cię kilka fajnych rzeczy.
Kate uśmiechnęła się radośnie.
- Tak? A co straciłam? – starła dłonią kurz z krzesła i usiadła.
Doktor streścił córce wydarzenia kilku ostatnich dni i zaproponował, że zaprowadzi ją na podwórze, gdzie sama będzie mogła przyjrzeć się wiadomościom od Boga.
Po tym, jak Kate trzasnęła drzwiami samochodu i odjechała, Natalie nachyliła się do mnie i szepnęła:
- Powinieneś to opisać.
- Po co. I tak nikt w to nie uwierzy – powiedziałem.
- To prawda – przyznała. – Może lepiej będzie po prostu o tym zapomnieć.
O loool :D Pamiętam tą akcję z kupą z filmu, ale tutaj jest trochę więcej o tym :D Świetnie to opisane ;) Książka wydaje się być super :D
OdpowiedzUsuńNo i cytaty też bardzo fajne ;)
film przy tej książce to opowieść biblijna ;) książka jest o wiele bardziej dosadna. Mogę Ci pożyczyć jak chcesz. Szybko się czyta ;)
OdpowiedzUsuńhehe, no chętnie bym przeczytał ;)
OdpowiedzUsuńno to załatwione ;)
OdpowiedzUsuńJa muszę się przyczaić na drugą część jego biografii. Ponoć też świetna :)
Oglądałem film i w sumie mi się podobał, ale był dosyć smutny, a spodziewałem się, że będzie raczej bardziej komediowy.Mimo wszystko i tak go polecam, żeby się przekonać, że nasze własne życie nie jest wcale, aż tak pokręcone jak się nam zdaje ;) A książkę na pewno przeczytam!
OdpowiedzUsuńRadek