środa, 6 stycznia 2016

GREY'S ANATOMY (Sezon 8 - Cytaty)




Nawet z pozoru dobre małżeństwa kończą się czasem niepowodzeniem. W jednej chwili stoisz na pewnym gruncie... w drugiej – już nie. Zawsze istnieją dwie wersje historii rozstania. Twoja i Jego. Obie te wersje zaczynają się zawsze w ten sam sposób: od dwójki osób, które się w sobie zakochały. Dlatego tym większym szokiem jest moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że to koniec.

Czy masz w sobie wolę walki? Kiedy Twój związek znajdzie się w opałach, czy będziesz w stanie przetrwać burzę? Kiedy ziemia usuwa się spod stóp i cały Twój świat wali się w jednym momencie, może jedyne, czego potrzebujesz to wiara i zaufanie, że uda wam się to wszystko przetrwać razem? Może wystarczy więc tylko trzymać się razem i bez względu na wszystko… nie odpuszczać.





Pracujesz, uczysz się, przygotowujesz... Miesiące i lata prowadzą do tego jednego dnia, kiedy przechodzisz krok wyżej w swoim rozwoju. Tego dnia musisz być gotowy na wszystko. Ale jest jedna rzecz w Twoim życiu, na którą nie możesz się przygotować... dzień, w którym robisz krok w tył i musisz zacząć wszystko od nowa.

Czasami wszystko zależy od jednej chwili. Rozwijamy się i szukamy swojej dalszej drogi. Natrafiamy na ścieżkę i podążamy nią. Nawet jeśli nie mamy najmniejszego pojęcia dokąd nas zaprowadzi.






Istnieje kilka zasadniczych różnic między męskim a kobiecym mózgiem. Kobiece mózgi mają bardziej rozwinięty hipokamp, który odpowiada za lepszą pamięć. Męskie mózgi mają za to większy płat ciemieniowy, który pozwala im skuteczniej bronić się przed atakiem. Męskie mózgi inaczej radzą sobie z wyzwaniami niż mózgi kobiece. Kobiety są ewolucyjnie przystosowane do komunikowania się poprzez słowa, do szczegółowego analizowania sytuacji, do empatii. Mężczyźni… niekoniecznie. Nie oznacza to jednak, że nie są w takim samym stopniu zdolni do odczuwania emocji. Potrafią rozmawiać o swoich uczuciach. Chodzi zwyczajnie o to, że przez większość swojego czasu, wolą tego nie rozbić. „Bądź mężczyzną.” Ludzie wciąż to powtarzają. Ale co to właściwie znaczy? Czy chodzi o siłę? Poświęcenie? A może o odnoszenie zwycięstw? Rozwiązanie jest tak naprawdę proste. Mężczyzna powinien wiedzieć, kiedy ustąpić. Czasami bycie prawdziwym mężczyzną oznacza schowanie swojego ego do kieszeni, przyznanie się do porażki i zwyczajnie… rozpoczęcie wszystkiego od nowa.




Ludzkie ciało zaprojektowane jest do rekompensowania sobie strat. Adaptuje się do danej sytuacji, przestaje potrzebować rzeczy, których nie może mieć. Czasem jednak strata bywa tak wielka, że ciało nie jest w stanie samo sobie z nią poradzić. Wtedy właśnie do akcji wkraczają lekarze. Na początku są pełni nadziei. Wydaje się im, że mogą zdobyć świat. Nie myślą nawet o tym, że mogą ten świat stracić. Mówi się, że niezdolność do zaakceptowania straty jest formą szaleństwa. Może to prawda. Ale czasami jest to jedyna rzecz, która utrzymuje nas przy życiu.




Wbrew pozorom, zrozumienie potrzeb małego dziecka jest banalnie proste. Jeden rodzaj płaczu, oznaczał, że byliśmy głodni. Inny, że byliśmy zmęczeni. Sprawy komplikują się dopiero, kiedy dorastamy. Do głosu dochodzą uczucia, których nie znaliśmy. Budujemy wokół siebie mury. Dochodzimy do momentu, w którym żadne z nas nie wie, co myśli i czuje drugie. Nieświadomie stajemy się mistrzami kamuflażu.
To nie takie proste wypowiedzieć swoje prawdziwe myśli na głos. Czasami wymusza to na nas sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy. Dlatego, przeważnie wolimy zachować pewne rzeczy dla siebie i udawać głupiego. Nawet jeśli całe nasze ciało aż krzyczy z bólu pragnąc oczyścić się z tych myśli. Siedzimy więc cicho, skrywając swoje uczucia w tajemnicy i znajdujemy inny sposób, by się uszczęśliwić.






Szybkość, z jaką wszystko może się zawalić jest przerażająca. Czasem musimy poznać smak wielkiej straty, żeby przypomnieć sobie, na czym najbardziej nam zależy. W rezultacie stajemy się silniejsi, mądrzejsi i lepiej przygotowani do zmierzenia się z kolejną katastrofą, która dopiero nadciąga. Czasami więc strata może przynieść wiele korzyści. Ale czy zawsze wychodzi nam to na dobre?




„Miałam okropny dzień” – mówimy tak cały czas. Kłótnia z szefem, grypa żołądkowa, korek uliczny w drodze do pracy. To właśnie rzeczy, które opisujemy jako okropne, kiedy tak naprawdę nic okropnego się nie dzieje. Czy nie powinniśmy zachować tego określenia dla prawdziwie okropnych zdarzeń? Leczenie kanałowe, wezwanie do urzędu podatkowego, kawa wylana na twoje ubranie tuż przed ważnym spotkaniem. Kiedy przytrafiają się nam prawdziwie okropne rzeczy, wtedy lamentujemy do Boga, w którego i tak nie wierzymy, żeby przywrócił nam te nasze małe dramaty. A zabrał te. To całkiem ciekawe, prawda? Zalana po kostki kuchnia, wypadek samochodowy, kłótnia, po której cały drżysz z wściekłości. Czy pomogłoby nam, gdybyśmy wiedzieli co jeszcze nas czeka? Gdybyśmy wiedzieli, że te wszystkie okropności były tak naprawdę najlepszymi chwilami naszego życia?




Ofiary nagłych wypadków są jednymi z najtrudniejszych do wyleczenia. Nie chodzi o pierwsze uderzenie, które je rani podczas kolizji. Chodzi o wszystko to, co następuje tuż po nim. Siła odśrodkowa wprawia ciała w ruch, wyrzuca je z pojazdu, ciska nimi przez przednie szyby, miażdży organy wewnętrzne i szkielet, rani je raz za razem. Nie ma sposobu, aby określić jak duże odnieśli obrażenia, dopóki nie będzie po wszystkim. Nie jesteśmy w stanie przygotować się na nagły cios. Nic nas nie może od tego nie uchronić. Po prostu nagle czujemy uderzenie. Nie wiadomo skąd. A życie, które znaliśmy, dobiega końca. Czasem bezpowrotnie.




Grałeś kiedyś główną rolę w przedstawieniu? Albo solo podczas koncertu? Wszystkie oczy skupione na tobie. Czekające aż zrobisz to, co przyszli zobaczyć. To uczucie ogromnej presji, pojawiające się przed każdym występem... Był taki czas, że sale operacyjne nazywano teatrami. Wszystko odbywa się na podobnych zasadach. Ludzie przygotowują się do występu, scena jest odpowiednio aranżowana, każdy ma swój kostium, maski, rekwizyty. Wszystko musi być dokładnie zaplanowane, przećwiczone i prowadzi do jednej chwili – kiedy kurtyna idzie w górę. Jest tylko jeden sposób, żeby się do tego przygotować. Ćwiczyć do utraty tchu.

Gdyby życie było próbą generalną i mielibyśmy czas na powtórki,  moglibyśmy ćwiczyć każdy moment, dopóki nie udałoby się nam zrobić tego dobrze. Niestety każdy dzień naszego życia to pojedyncze przedstawienie. I nawet jeśli wydaje nam się, że mamy szansę na przeprowadzenie próby, na przygotowanie się i przećwiczenie wszystkiego, i tak okazuje się, że nie jesteśmy nawet w połowie gotowi na niespodzianki i wydarzenia, które przynosi nam życie.





“Nic więcej nie możemy już dla Pana zrobić” – to ostatnie słowa, jakie lekarz chce powiedzieć swojemu pacjentowi. Poddawanie się nie przychodzi nam łatwo, dlatego robimy wszystko co w naszej mocy, aby do tego nie doszło. Dla lekarzy „beznadziejny przypadek” znaczy tyle samo co „postaraj się bardziej”. Kiedy więc następuje ten moment, w którym się poddajemy? Kiedy „beznadziejny przypadek” staje się niczym więcej, jak tylko przegraną sprawą? Przychodzi taka chwila, kiedy sytuacja nas przerasta, kiedy jesteśmy zbyt zmęczeni, by dalej walczyć. Poddajemy się więc i właśnie wtedy stajemy przed największym wyzwaniem. Znaleźć nadzieję tam, gdzie nie mam jej za grosz.





Ty i ona, to skończone, jasne? 
Ten statek długo dryfował… i dawno już zatonął!




W życiu wszystkie wydarzenia wydają się być całkowicie przypadkowe. Co by było, gdyby jedna mała rzecz, jaką powiedziałam lub zrobiłam mogła sprawić, że świat jaki znałam legnie nagle w gruzach? Co by było, gdybym wybrała dla siebie inne życie, innego człowieka? Gdyby inaczej mnie wychowano? Co wtedy by się stało? Jak dziś wyglądałoby moje życie?

Czy warto się nad tym zastanawiać? Twoje życie jest darem. Zaakceptuj je. Nieważne jak bardzo wydaje się być pochrzanione lub bolesne. Niektóre sprawy zwyczajnie się ułożą – zupełnie jakby to wcześniej zostało zaplanowane. Jakby wypełniło się Twoje przeznaczenie.





Kiedy próbujesz wszystkiego, ale ból głowy nadal nie przechodzi, kaszel nie ustaje, a opuchlizna się nie zmniejsza – wtedy zwracasz się po pomoc do specjalisty. Jako lekarze, poświęcamy długie lata na rozwijanie umiejętności postrzegania, co pozwala nam trafnie zdiagnozować problem. Jednak cały ten czas, jaki poświęcamy na naukę odpowiedniego postrzegania i diagnozowania problemu jest problemem sam w sobie. Te jakże ciężko i długo wypracowywane umiejętności sprawiają, że stajemy się osobami z ekstremalnie wąskim polem widzenia. Więc jakie szanse ma pacjent, który próbuje przekonać do swoich racji osobę z nauką po swojej stronie? Tak naprawdę, odkrycie, że twoje myślenie i ocena sytuacji była całkowicie błędna potrafi być wyzwalające. Może nam się to nie podobać, ale to bardzo ważne, aby raz na jakiś czas zwyczajnie zatrzymać się i spróbować spojrzeć na wszystko spoza własnej perspektywy. Zobaczyć pełny obraz sytuacji. Wtedy dopiero jesteśmy w stanie dostrzec nowy potencjał, nowe możliwości tam, gdzie wcześniej ich nie było. Wtedy właśnie beznadziejna sytuacja nagle objawia nam się w innych barwach i pojawia się światełko w tunelu. Co jednak zrobić, kiedy wykonałeś już cały ten trud, wyszedłeś poza swoje granice postrzegania, a mimo to nie odnalazłeś nawet grama nadziei? 




Możesz szukać porad u innych osób, otaczać się gronem zaufanych doradców, ale ostateczna decyzja i tak zawsze należy tylko i wyłącznie do ciebie. Dlatego, kiedy przychodzi czas do działania, a Ty jesteś sam, przyparty do muru i zmuszony do podjęcia decyzji – jedyny głos, jaki wtedy się liczy to ten w twojej głowie. Ten sam, który powie ci to, co prawdopodobnie i tak już dobrze wiesz. Głos, który przeważnie ma rację.




Jesteśmy nauczeni bycia czujnymi. Dążenia do rozwiązania problemu. Zadawania właściwych pytań. Docierania do sedna sprawy, dopóki nie znajdziemy tego, czego szukaliśmy. Dopóki nie będziemy mogli stawić temu czoła. Wymaga to jednak od nas zachowania maksymalnej ostrożności. W innym wypadku trafiamy na pole minowe i tworzymy problemy tam, gdzie wcale ich nie ma. Nasze intencje zawsze są szczere i w naszym przekonaniu robimy to, co uważamy za słuszne. Mamy jednak skłonności do naginania granic i bywa, że czasami naginamy je za bardzo. Nasza pierwsza zasada to dążenie do osiągnięcia dobrych rezultatów. Druga – nie szkodzić przy tym innym. Czasem więc wkładamy swoje wysiłki w robienie czegoś, kiedy tak naprawdę powinniśmy zostawić to w spokoju. Bo ciężko jest nam zaakceptować, że nasza pomoc jest zbyteczna. Że powinniśmy odpuścić, zanim pogorszymy sprawę. Zanim przekroczymy granicę, zza której nie będzie już powrotu.




Jest takie powiedzenie “nie oswoisz lwa”. Bo nie ważne jak piękny jest ten lew, jak bardzo jest mały, czy puchaty – to wciąż jest lew. Ciągle ten sam, niebezpieczny. I może ugryźć.
Dlaczego więc ignorujemy ostrzeżenia, choć słyszeliśmy je tyle razy? Naginamy nasze szczęście. Rzucamy kostką, igramy z ogniem. Taka już ludzka natura, że kiedy ktoś nam czegoś zabrania, my i tak robimy swoje. Nawet jeśli wiemy, że nie mamy racji. Czemu tak się dzieje? Może dlatego, że w głębi duszy zwyczajnie prosimy się o kłopoty…





Już jako dzieci uczymy się słów prostej rymowanki: „Kość stopy łączy się z łydki kością, kość łydki łączy się z kolana kością…”. Dorastając uczymy się, że połączenia te są nieco bardziej skomplikowane. Jednak rymowanka nadal pozostaje zgodna z prawdą. Wszystko jest ze sobą połączone. Ludzkie ciało składa się z miliona połączonych ze sobą układów, które utrzymują je przy życiu. Jedne umożliwiają ci oddychanie, inne chodzenie. Jeszcze inne odpowiadają za uczucie głodu lub za to, że jesteś szczęśliwy. Wszystko jest ze sobą połączone. A kiedy jeden z tych układów przestaje funkcjonować – cały system zaczyna się sypać. I dopiero wtedy, kiedy nasze wewnętrzne mechanizmy zaczynają nas zawodzić, uświadamiamy sobie, jak bardzo do tej pory na nich polegaliśmy.




Jesteśmy sami na tym świecie, Kochanie. Każdy, kto mówi inaczej albo kłamie, albo próbuje ci coś sprzedać.




Każde dziecko pragnie, aby świat wokół niego na zawsze pozostał niezmienny. Ten sam nauczyciel, ten sam dom, ci sami przyjaciele… Bycie chirurgiem działa na podobnych zasadach. Przyzwyczajasz się do tych samych przełożonych, do tych samych pielęgniarek, do tego samego szpitala. Wszystko to zmienia się wraz z nadejściem piątego roku rezydentury, kiedy jesteś zmuszony znaleźć nową pracę. Właśnie w takich chwilach mówi się, że „musisz najpierw rozprawić się z przeszłością, zanim będziesz mógł ruszyć naprzód”.

Odpuszczanie przeszłości wcale nie jest takie trudne. To ruszanie naprzód sprawia największy ból. Dlatego walczymy z tym! Odwlekamy ten moment w nieskończoność, jak najdłużej próbując pozostać przy tym, co dobrze znamy. To nie może jednak trwać wiecznie. W końcu jesteśmy zmuszeni odpuścić i ruszyć naprzód. Ponieważ nieważne jak bardzo jest to bolesne – to jedyny sposób, aby dorosnąć. 




Wyobraź to sobie – spędziłeś ostatnie pięć lat ucząc się, jak zostać wysokiej klasy specjalistą w twojej dziedzinie. Ale te pięć lat nagle przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Jedyna rzecz, jaka jest teraz ważna… jedyna rzecz, jaka stoi przed tobą na drodze do rozpoczęcia kariery - to egzamin. W przypadkowo wybranej sali, przed losowo dobraną komisją zadającą ci losowo wybrane pytania. Denerwujesz się? Powinieneś.

Przedszkole, szkoła podstawowa, liceum, studia… Wszystko prowadziło do tej jednej chwili. Niektórzy ludzie nie potrafią udźwignąć tak dużej presji i pękają. Inni rozkwitają. Tak, czy inaczej, musisz to przeżyć. Koniec z nauką. Koniec z przygotowywaniem się. Ten moment właśnie nadszedł. Pozostała ci już tylko jedna rzecz do zrobienia… Pojawić się na egzaminie.




Carpe diem – żyj chwilą. Czy może być coś bardziej wkurzającego? Jak można planować swoje życie, karierę, rodzinę, skoro ciągle żyje się chwilą? Gdybyśmy wszyscy żyli w przeświadczeniu, że wszystko co się liczy to „tu i teraz” i wykorzystywali ten moment w pełni, skupiając się tylko na nim, żaden normalny człowiek nie spędzałby swojego czasu w szkole, czy w pracy. Żylibyśmy całkowicie pochłonięci korzystaniem z życia. Cokolwiek to znaczy. 

Przyznaję, że Rzymianie mieli rację powtarzając, że musisz przeżyć swoje życie. Zacznij powoli. Każdego poranka, tuż po przebudzeniu, dokonaj wyboru. Przyjmij to, co życie ma ci w danym momencie do zaoferowania, wykorzystaj to w pełni, nie ważne, czy świeci słońce, czy pada deszcz.  Lub zaciągnij szczelnie zasłony i wróć do łózka pozwalając dniu trwać bez ciebie.





Jest taki ptak, być może jaskółka, który każdego roku, w okolicach września, porzuca zimne i deszczowe krainy, by spędzić zimę w cieplejszych krajach. Nie wiem, jak te ptaki to robią. Przemierzają tysiące kilometrów nie gubiąc się po drodze. Rozbijają się o okna, są atakowane przez inne ptaki. Ale niezależnie od tego, każdej wiosny wracają. Lubię myśleć, że wracają do domu. Do miejsca, które jest im najbliższe. 

Są ludzie, którzy zbierają się, by wspólnie obserwować jak te ptaki masowo wzbijają się do lotu. Ci ludzie nazywają to wielką migracją. Jest coś magicznego w widoku odlatujących ptaków. Czasem można nawet uchwycić ten wyjątkowy moment, w którym wszystkie ptaki jednocześnie, jakby na umówiony sygnał, zrywają się i decydują odlecieć. Być może ja przegapiłam swój moment. Nie usłyszałam sygnału. Pozostaje mi więc czekać do przyszłego roku.




Tutaj jest Twoja linia startu. To jest Twoja arena. Twoje życie.
Jak je rozegrasz, zależy tylko od Ciebie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz